Menu

wtorek, 16 sierpnia 2016

Dieta biurowa, czyli czym Polacy trują się w pracy...


Życie biurowe, jakie by nie było, rządzi się swoimi prawami. Terminy gonią, wszystko ma być załatwione na wczoraj, projekty muszą się kręcić na pełnej a klienci nie mogą czekać. W tym całym pierdolniku (sorry, czasem trzeba słowem w sedno) brak czasu na chwilę oddechu, nie mówiąc o porządnym posiłku. W międzyczasie jedynie łyk zimnej już kawy (u większości niestety z automatu) i gryz drożdżówy z Biedrony albo kanapki-gotowca z automatu, bo przerwy śniadaniowej żal na jedzenie marnować, dymek ważniejszy. Gdy głód pępkiem zaczyna wychodzić, automat ratuje życie oferując paletę snickersów i innych tego typu delicji, paluszek też się znajdzie i zimna cola - must have.

A na mnie czeka zrobiony w domu omlet "na bogato" (czyt. ze wszystkim co się w kuchni nawinęło ;)), bidon z wodą z cytryną i zaparzona kawa w kubku termicznym. W drodze do pracy łapnę 1,5l Muszyniankę - tak można pracować.

Rzucając moim ciekawskim okiem w talerze osób, z którymi spędzam swoje pół życia, stwierdzam z przykrością, że nie jest kozacko Misie Malinowe… W pracy (obawiam się, że poza nią również) za często łapane są przypadkowe “śmieciowe przekąski”, za często pite słodzone wstrętne napoje, a dzień zaczynany od 7days’a czy lukrowanego, plastikowego pączka nie jest najlepszym pomysłem . Stres i ciągła gonitwa idąca w parze z kiepskim posiłkiem, strzałem cukru co chwile i nadmiarem kofeiny, powoduje że na własne życzenie serwujemy sobie gwóźdź do trumny.

Poniżej zestawienie kilku pychot, po które zdecydowanie nie powinniśmy sięgać, nie tylko w pracy, takie produkty należy wykopać ze swojego menu ze skutkiem natychmiastowym i nieodwracalnym. O!



Dania typu gorący kubek

Nie jest nowością i wielkim odkryciem, że dania instant zaśmiecają organizm na poziomie mistrzowskim. Nie znajdziemy w nich ani grama wartościowych i odżywczych składników. W ich skład wchodzą praktycznie tylko i wyłącznie wypełniacze, aromaty, konserwanty, cała gama sztucznych dodatków smakowych, utwardzone tłuszcze i rzecz jasna glutaminian sodu w takiej ilości, że moja mała głowa nie ogarnia. Taki posiłek to jak łyżką w zęby. Dla przykładu trzy “delicje”: 




Knorr: makaron (55%), mąka pszenna semolina tj. durum, szpinak (1,1%), sól (wymieniona w składzie 3 razy), skrobia, ser (6,5%), tłuszcz mleczny, cukier, maltodekstryna, tłuszcz palmowy, ekstrakt drożdżowy (czyli glutaminian sodu, który miał swoje 5 minut w jednym z wcześniejszych postów. Dla przypomnienia jest to substancja silnie uczulająca i uzależniająca, przyczynia się do migrenowych bólów głowy, astmy, bólów żołądka, kołatania serca, nadmiernej potliwości, podwyższa ciśnienie krwi, ma negatywny wpływ na układ nerwowy i mięśniowy, zwiększa ryzyko wystąpienia otyłości, może podrażniać układ oddechowy, przyczynia się do pogłębiania choroby Alzheimera), mleko odtłuszczone, pomidory, cebula, szczypiorek, kurkuma, aromaty, laktoza, białka mleka, preparat serwatkowy, przeciwutleniacze: alfa-tokoferol (syntetyczny odpowiednik witaminy E), estry kwasów tłuszczowych i kwasu askorbinowego (E304, połączenie kwasu tłuszczowego z kwasem askorbinowym - konserwuje). Fuj.

Vifon: dodatki smakowe (64%) - cukier, pomidor w proszku (25%), zabielacz (tłuszcz palmowy, syrop glukozowy, kazeinian sodu, emulgator E471 mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych, E554 - krzemian glinowo-sodowy niekorzystny, zakazany w Japonii, powinny unikać osoby z chorobami serca i nerek, aromat); sól, tłuszcz palmowy, wzmacniacz smaku: glutaminian monosodowy i guanylan disodowy, inozynian disodowy, ekstrakt drożdżowy w proszku - czyli glutaminian sodu i jego pochodne do potęgi entej, E551 (krzemionka), kwas cytrynowy, guma ksantanowa (tj. sfermentowany cukier pozyskiwany przeważnie z kukurydzy, soi lub pszenicy genetycznie modyfikowanej, działanie przeczyszczające, może pogłębiać niektóre schorzenia tj. zespół jelita drażliwego i zapalenie okrężnicy, może podrażniać układ trawienny, uczula), aromat, kluski: tłuszcz palmowy, mąka pszenna, skrobia modyfikowana, sól, cukier, węglany potasu i sodu (sub.spulchniająca, niekorzystnie wpływa na organizm, duże dawki mogą spowodować krwawienia żołądkowo-jelitowe, biegunki, wymioty, w skrajnych przypadkach...śmierć...grubo) , trifosforany (może nasilać osteoporozę i powodować problemy metaboliczne), guma guar. Hmmm, miód malina.

Gorący kubek makaron z sosem gulaszowym: 56% makaron (mąka pszenna durum, białko jaja kurzego w proszku), skrobia, ziemniaki (4,2%), aromaty, koncentrat pomidorowy (3,8%), sól, wzmacniacze smaku: glutaminian monosodowy, guanylan disodowy i inozynian disodowy, mięso wołowe (3,3%), papryka (2,4%), cebula (4,1%), olej palmowy, maltodekstryna, fruktoza, sos sojowy, białko jaja kurzego w proszku, ekstrakt drożdżowy. W porcji prawie łyżeczka soli, łyżeczka cukru. O zgrozo.



Przekąski “chlebowe”

Osoby “na głodzie”, często sięgają po różnego rodzaju zapychacze. Najczęściej są to paluszki lub reklamowane jako mega zdrowe, Sunbites (o ich składzie pisałam w poprzednich postach). Na tę listę wskakują również i takie rarytasy:



Bruschette Maretti: olej palmowy, mąka pszenna, mąka kukurydziana, preparat o smaku - pomidory oliwki i oregano (5,5%) w którym jest (dekstroza, sól, skrobia kukurydziana, proszek pomidorowy, cebula i czosnek w proszku, glutaminian sodu i hydrolizowane białka roślinne (czyli ponownie glutaminian sodu), kwas cytrynowy (bezwartościowa substancja syntetyczna, uznawana za rakotwórczą) i octowy (uważany za nieszkodliwy), laktoza, maltodekstryna, dwutlenek krzemu i aromaty), sól, odtłuszczone mleko w proszku, cukier, suszony gluten, drożdże, guma guar, dekstroza, emulgator E471 mono i diglicerydy kwasów tłuszczowych estryfikowane kwasem mono i diacetylowinowym (uznany za bezpieczny, zakazany w Japonii).

Bakerolls tomato olive: mąka pszenna, olej palmowy, dekstroza, koncentrat soku z buraków, substancje aromatyczne, sól, cukier, mąka sojowa, drożdże, przyprawy. Ani grama oliwek i pomidorów, czyli całą robotę robią sztuczne aromaciki - cool. 



Grissini Torinesi: mąka pszenna, margaryna roślinna (olej palmowy i słonecznikowy, woda, emulgator E471, sól), sól, drożdże, mąka ze słodu pszenicy.

Grissini Roberto: mąka pszenna, olej palmowy, smalec, słód jęczmienny, sól, drożdże, mąka słodowa pszenna, gluten pszenny, przeciwutleniacz: ekstrakt z rozmarynu.



7 Days

“Dobre i bez gadania”, “podwójnie smaczny”, “świeżo wypiekany rogalik z pysznym nadzieniem w środku” - nie sądzę. Zerknijcie proszę na skład… nie wymaga komentarza, wszystko mówi samo przez się.



skład ciasta: mąka pszenna, olej palmowy, słonecznikowy, z nasion bawełny, rzepakowy, cukier, stabilizator mono i diglicerydy kwasów kwasów tłuszczowych, syrop glukozowo-fruktozowy, drożdże, sól, kwas cytrynowy, wanilina (syntetyczny związek, który może wywołać egzemę, podrażnienia i zapalenia skóry, zmiany pigmentacji. W Narodowym Instytucie Zdrowia Stanów Zjednoczonych jest w rejestrze niebezpiecznych związków chemicznych. Jest oznaczona symbolem R22 co oznacza, że działa szkodliwie po połknięciu), substancja konserwująca propionian wapnia (niekorzystny, może powodować bóle i zawroty głowy oraz migreny, nasilać objawy astmy, powodować podrażnienia żołądka i skóry, problemy w nauce i behawioralne). Nadzienie: olej palmowy, syrop glukozowy, cukier, odtłuszczone kakao w proszku, odtł.mleko w proszku, alkohol etylowy, emulgator estry kwasów tłuszczowych i poliglicerolu (sklasyfikowane jako bezpieczne jednak zakazany w Japonii i Australii), wanilina, sub.żelująca alginian sodu (zaliczany do bezpiecznych jednak hamuje wchłanianie składników odżywczych głównie żelaza). K a t a s t r o f a !



Wypieki “biedronkowe”

Reklamowane jako zawsze świeże i chrupiące, pyszniutkie i zdrowe, oczywiście najlepsze na śniadanie, obiad i pewnie kolację też, po prostu omnomnomnom. A jak jest w rzeczywistości? Co kryją te wszystkie “ciastki”?

Tak naprawdę robi się je z ciasta głęboko mrożonego, którego wartość odżywcza nie prezentuje się różowo. Ciasto głęboko mrożone zawiera liczne ulepszacze, konserwanty i utwardzone tłuszcze. Produkowane jest na tony, następnie wypiekane, chłodzone i mrożone (najczęściej ciekłym azotem). Całe wieki czeka w magazynach na transport, a następnie Biedrona, Lidl, Tesco i.t.p wypieka i reklamuje jako świeżutkie prosto z pieca miód malinka, fee. Miejsce produkcji tego rarytasku - wielka niewiadoma, to różne rejony kraju a najczęściej świata. Taki produkt, według prawa polskiego, powinien obowiązkowo zostać oznaczony informacją, że został wyprodukowany z ciasta głęboko mrożonego. Ponadto zawierać informację na temat użytych składników, datę minimalnej trwałości, dane na temat tego kto produkuje i paczkuje środek spożywczy. W realu wygląda to kiepsko ponieważ o ile małym druczkiem zdanie “wyprodukowano z ciasta głęboko mrożonego” widnieje, to reszta wymaganych informacji owiana jest tajemnicą.

Wycieczki po supermarketach potwierdziły, że wymagane informacje nie są podawane. Jedynie Tesco może się pochwalić sumiennością. Nie robiłam fot, sorry ale taka adrenalina się z tym wiąże, moje serce by tego nie wytrzymało ;) I tak już w Rossmannie ścigają mnie listem gończym.



Biała buła z topionym serkiem

Biała buła z Biedry (bo jest za rogiem) maźnięta topionym serkiem, to najczęściej robiona w pracy kanapka jaką me oczy zarejestrowały; a i warzywa do tego nie uświadczysz. Czego dostarcza nam taka kanapa? Ano wielu ekstremalnych składników, jednak żaden z nich nie odżywia organizmu. 



Kostka topiona ze szczypiorkiem: woda, oleje palmowy i kokosowy, częściowo utwardzony palmowy i rzepakowy, mleko w proszku odtłuszczone, serwatka w proszku, skrobia kukurydziana, sole emulgujące E450 E452 E339 (zaliczane do sub.nieszkodliwych, jednak ich spożywanie blokuje wchłanianie żelaza, magnezu i wapnia, źle wpływa na nasz metabolizm i pogłębia osteoporozę), liofilizjowana cebula 0.2% i szczypiorek 0.1% - słabo.

Hochland: woda, ser (29%), odtłuszczone mleko w proszku, masło, sole emulgujące E450 i E452, białka mleka, cebula (0,9%), kwas cytrynowy, sól, szczypior suszony (0,1%), aromat, naturalny aromat cebuli, barwnik: karoteny.

Mlekovita: sery (dojrzewające, twarogowe), woda, masło, mleko w proszku, sole emulgujące E450 i E452, suszone pieczarki 0,35%, kwas cytrynowy, karagen (niebezpieczny, przyczynia się do powodowania nowotworu żołądka, wrzodów, zapalenia jelit), guma ksantanowa, sól.


Dobrej jakości pieczywo powinno zawierać jedynie wodę, mąkę, zakwas, ewentualnie drożdże i sól.

Biała buła jest uboga w błonnik i witaminy z grupy B, najczęściej może zawierać utwardzone tłuszcze, słód jęczmienny/pszenny, cukier lub syrop glukozowy, stabilizatory, konserwanty (przeciw pleśni) i barwniki (min. E150d - karmel amoniakalno-siarczynowy, zalecana ostrożność, nadpobudliwość, rozwolnienie, zaburzenia w metabolizmie wit.B6, u zwierząt doświadczalnych – zmiany w obrazie krwi.); skrobię ziemniaczaną, serwatkę w proszku lub mleko i pochodne, gumę guar (stabilizator, emulgator, zagęszczacz, zaliczana do substancji bezpiecznych, jednak przyczynia się do problemów metabolicznych, bólów brzucha i wzdęć), mąkę sojową.



Słodzone napoje

To żadne odkrycie, że cukierkowe napoje zdrowia i urody nam nie zaserwują. Mimo to, u sporej ilości osób ciągle mają stałą miejscówkę w menu. Dlaczego nie powinno się ich nawet patykiem tykać? Poniżej kilka odpowiedzi.


Mirinda: woda, syrop glukozowo-fruktozowy, dwutlenek węgla, sok pomarańczowy z soku zagęszczonego (8%), kwas cytrynowy, sorbinian potasu (E202, może wywoływać problemy skórne (podrażnienia i zapalenia) i astmatyczne, należy unikać a już na pewno dzieci i kobiety w ciąży), aromaty, substancje słodzące (acesulfam k, sukraloza - nadal budzi wiele kontrowersji), guma arabska, barwniki 160e i karoteny (bezpieczne, chociaż tyle dobrego). Producent w 330ml zapuszkował 6,5 łyżeczek cukru.



Mountain Dew: woda, syrop fruktozowy, dwutlenek węgla, kwas cytrynowy, aromat w tym kofeina, sorbinian potasu, guma arabska, barwnik karoteny. Tu zaszaleli do 330ml upchnęli prawie 11 łyżeczek cukru - padłam. 



Ice tea Lipton: woda, cukier, syrop fruktozowy, ekstrakt czarnej herbaty (0,12%), kwas cytrynowy i jabłkowy, sok z zagęszczonego soku mango (0,1%), sok z zagęszczonego soku marakui, cytryniany sodu, aromat, kwas askorbinowy, substancja słodząca: glikozyd stewiowy. W butelce 500ml siedzi 5,5 łyżeczki cukru. 



Oshe red: woda, glukoza, maltodekstryna, kwas cytrynowy, cytryniany sodu i potasu, sorbinian potasu, benzoesan sodu (E211, który jest rakotwórczy i wywołuje reakcje alergiczne. Ponadto drażni śluzówkę żołądka, przyczynia się do marskości wątroby i choroby Parkinsona, uszkadza DNA – potwierdzone badaniami, w połączeniu z witaminą C (kwas askorbinowy E300) tworzy rakotwórczy benzen), aromaty, guma arabska (niekorzystna dla zdrowia), estry glicerolu i żywicy roślinnej, sub.słodzące: aspartam (szkodliwy dla zdrowia, liczne badania udowodniły, że wpływa źle na pracę mózgu, w badaniach na myszach udowodniono jego neurotoksyczność i powodowanie uszkodzeń mózgu, podawanie aspartamu gryzoniom w dawkach jakie spożywają ludzie spowodowały chłoniaki, białaczkę i nowotwory) i acesulfam k (spożywany w nadmiarze może sprzyjać nowotworom i chorobom układu nerwowego, niewskazany dla dzieci, sprzeczne zdania naukowców dotyczące bezpieczeństwa tej substancji, najlepiej unikać), barwnik E129 (czerwień spożywcza 17 (AC, czerwień allura) należy unikać, zakazany w Wielkiej Brytanii, barwnik azotowy może wywoływać reakcje u osób z nietolerancją na salicylany, uwalnia histaminę więc wzmaga objawy u astmatyków, w parze z benzoesanami może powodować nadpobudliwość u dzieci). Ale, ale słuchajcie, co najważniejsze, że wzbogacone witaminkami, co z tego ze pewnie 99% się nie przyswoi.



Krótko na “do widzenia”


Nie każda etykieta “fosforyzuje” chemią na kilometr… jednak wrzucając w siebie w/w produkty i im podobne, dostarczymy organizmowi jedynie utwardzone tłuszcze, puste węgle, sól i ekstremalną dawkę kompletnie zbędnych rzekomych ulepszaczy. Ponadto zdecydowanie w ułamku sekundy od momentu spożycia niektórych z nich, przedawkujemy cukier. Jedną z zasad jaką wyznaję jest to, że zdrowy organizm to odżywiony organizm. Takie produkty nie odżywiają tylko go zaśmiecają.. i to na pełnej. Serio, nie widzę najmniejszego sensu ich spożywania. Mam nadzieję, ze Wy również. Nie można zapominać o tym, że to co jemy w pracy składa się na nasz dzienny bilans. Wpływa na nasze zdrowie, sylwetkę i samopoczucie tak samo, jak każdy inny posiłek. W żadnym wypadku nie możemy tego co wcinamy w pracy traktować “po macoszemu”. Dlatego wrzucajcie mądrze na ząb, i życzę Wam aby każda próba sięgnięcia po taki śmieciowaty produkt umarła śmiercią brutalną. Twój wybór - Twoje zdrowie. Dbaj o nie, a na starość przybijesz sobie piątkę.


Kurtyna.


poniedziałek, 11 lipca 2016

Żeby mi się chciało tak jak mi się nie chce, czyli słów kilka o motywacji


Nosz kurcze piczone w pysk, wieki mnie tu nie było. Skandal. Mam moralniaka wielkiego jak carska Rosja, dlatego czuję wewnętrzną potrzebę wytłumaczenia mojego nagannego zachowania i poświęcenia przynajmniej jednego akapitu na usprawiedliwienie.





Jestem przekonana o tym, że doskonale znacie ten stan, gdy czas leci jak z rozszczelnionego kranu i ucieka wszystkimi “lewymi” uszczelkami.
U mnie ostatnio panowała mała jesień średniowiecza, bez kitu, absolutny reorganizacyjny armagedon kalendarza. Pomimo, że zmiany były spowodowane pozytywnym wydarzeniem, to sytuacja wymagała niemałej gimnastyki, żeby z powrotem wprowadzić sielankę w grafik. Trochę chaosu wdarło się do mojego planu dnia, co również zaważyło na treningach. Jednak mimo wszystko i na całe szczęście, zadbałam o systematyczność ✌ Ale wiecie co, tak na dobrą sprawę, wszystko to pozwoliło mi dojść do wniosku, że cała ta motywacja to przereklamowana bzdura...O! I o tym dziś Wam pomarudzę.

Tak w ogóle, to odnoszę wrażenie, że wszystkie słynne fit fighterki są na baterie słoneczne. Im zawsze się chce, słowo “zmęczenie” nie istnieje, a organizacja dnia jest prosta jak “budowa cepa”. Gdy mój grafik na głowie stanął, a ja panicznie starałam się go z powrotem postawić na nogi, uwierzcie, że jak na złość z każdej szafki wyskakiwały wiecznie napędzone optymizmem Chodakowskie i Szostaki, zawsze zmotywowane do działania i kapiące endorfiną. O Chrystusie, pranie mózgu. Czy to mnie motywowało do działania? Wierzcie mi, ale nie. I pomimo tego, że wszystkie je uwielbiam, podziwiam i popieram ich idee działania, nie ogarniałam tego klimatu wiecznej szczęśliwości, który w moim tamtejszym stanie widowiskowego chaosu, wkurzał po stokroć bardziej niż tłuściutka mucha w ulubionej zupie .

Gdy rzucałam okiem na te wszystkie umięśnione poślady i ramiona, zawodowe wręcz abs’y i plecy, dostawałam po łbie myślą: “dziewucho, a Ty z czym do ludzi?!”. Odnosiłam wrażenie że mój progres leży i kwiczy, a tyłek który powoli sobie rośnie, nagle kurczy się do wielkości rodzynka. Tfu, tak nie może być!


“Życie to nie je bajka”, czyli motywacja a realia



Pompowanie głowy motywacyjnym bełkotem działa podobnie jak strzelenie sobie np. kokainy - serio. I wielkiej filozofii nie trzeba się tu doszukiwać. Przecież narkotyk oszukuje nasz naturalny mechanizm odpowiedzialny za odczuwanie przyjemności, oszukuje układ nerwowy, czyli bez wykonania jakiejkolwiek pracy odczuwa się przyjemność - na chwilę. Podobnie działa pompowanie sobie głowy motywacyjnymi duperelami. Nakręcasz się na chwilę, kopie Cię energia i chęć do działania, a po ułamku sekundy euforia opada. Tym sposobem zataczasz błędne koło, ponieważ potrzebujesz motywacji non stop. Taki krótkoterminowy strzał nie przynosi dłuższych efektów, bo jesteś nakręcona/y przez czas trwania tego “motywacyjnego haju”, a gdy czar pryśnie, to co? Lipka, stan “nicnierobienia” i stagnacji wraca jak bumerang.

Praca nad sobą i swoim ciałem nie trwa tydzień. To długa droga, którą przejdziesz tylko i wyłącznie zachowując cierpliwość, systematyczność i przede wszystkim chęć do działania. Wszystko zależy od Ciebie, od Twojej determinacji i nawyków jakie w sobie wypracujesz.
Nie można przy tym zapominać, że każde ciało jest inne. Nie wyrzeźbisz identycznego zadka jak Michelle Lewin pomimo tego, że będziesz wykonywać te same ćwiczenia. To Twój tyłek! Oryginalny i jedyny w swoim rodzaju, który rzeźbi się inaczej. INACZEJ nie oznacza, że gorzej!




Motywacja to tylko impuls, dyscyplina natomiast to długofalowy proces, który pozwala zachować ciągłość, wdrożyć nawyki w naszą codzienność, tworząc w ten sposób długoterminowość naszego działania. Bo nawyk to nie produkt, który ulega przeterminowaniu. To element, który jest niezbędny przy dążeniu do celów jakie sobie postawiliśmy. Początkowo nie jest lekko, ponieważ najpierw to Ty pracujesz nad nawykami, jednak z biegiem czasu to nawyki tworzą Ciebie. Dotyczy to tak naprawdę każdej dziedziny życia, nie tylko diety i treningów.

Przecież ludzie, którzy osiągają sukces nie pracują na niego tylko wtedy, kiedy czują kopnięcie motywacją. Realizują cele ponieważ są zdyscyplinowani, nie odpuszczają z byle powodu, robią swoje i dążą do celu bez względu na wszystko, bo życie się dzieje, a obowiązki nie znikną, tak jak codzienne sprawy, złe samopoczucie czy spadek pozytywnego nastroju.

Life is brutal my Darling i nie ma czegoś takiego jak idealny moment żeby coś zrobić, coś zmienić. Jeśli zawsze będziemy czekać na “ten moment” i przypływ weny, zmarnujemy szmat czasu. Jeśli ciągle będziesz się karmić motywacyjnymi superprodukcjami z YouTube’a czy Fejsbunia, sam/a sobie wykopiesz dołek. Bo motywacja tak na dobrą sprawę jest jak deser. Ale wiecie nie taki fit & healthy na legalu, tyko taki na wypasie, tworzony w myśl zasady: “mam w dupie kalorie, cukier, gluten i laktozę”; poprawia samopoczucie i wprawia w świetny nastrój na chwilę, jednak w rzeczywistości to brutalny strzał cukrem po trzustce i puste kalorie, które prędzej czy później odbiją się czkawką. Jeśli więc jesteś zdyscyplinowana/y to nie skończysz po pracy na kanapie z wiadrem lodów przed tv. Tylko ogarniesz wszystkie sprawy i znajdziesz czas na trening.


Krótko na "do widzenia"



Ludzie odnoszący sukces nie tracą czasu na motywowanie się, oni po prostu działają; nie płaczą w rękaw, robią swoją robotę z tą genialną świadomością, że nagroda przyjdzie z czasem, nagroda czyli efekty. To niezmierne ważna i cholernie kluczowa umiejętność - cierpliwość.

Nie rezygnuj z siebie. Walcz! I to, że nie odczuwasz ochoty na zrobienie czegoś, niech nie hamuje Cię przed wykonaniem tego.


Peace


piątek, 29 stycznia 2016

Glutaminian sodu "w pigułce"

Glutaminian sodu, doskonale wszystkim znany wzmacniacz smaku i zapachu, terroryzuje skład niejednej etykiety. Wyskakuje niemalże z każdej sklepowej lodówki i półki. Od czasów dinozaura wiadomo, że zdrowia i urody nam nie doda, jednak na liście substancji zakazanych raczej nie wyląduje. Na temat jego szkodliwości i wątpliwego wpływu na organizm można pisać epopeje, jednak mimo to wciąż jest składnikiem żywności, a o zakazie jego stosowania ani widu ani słychu. Się pytam, WHY? Goddammit!



Glutaminian sodu pod lupą


Co to za diabelstwo ten glutaminian sodu? Jak się okazuje, to nic innego jak dziecko kwasu glutaminowego, który naturalnie występuje w niektórych warzywach i owocach, mięsie i owocach morza oraz produktach mlecznych (głównie sery). Nie można pominąć informacji, że kwas glutaminowy jest aminokwasem endogennym, czyli takim, który nasz organizm sam wytwarza, dlatego nie musi być dostarczany razem z pożywieniem. W myśl zasady co za dużo to niezdrowo, bo nawet bezpieczne substancje w nadmiarze szkodzą. Kwas glutaminowy spełnia w naszym organizmie bardzo ważne funkcje. Jest jednym z głównych neuroprzekaźników w ośrodkowym układzie nerwowym oraz źródłem energii dla komórek jelit, jest zaangażowany w proces usuwania wolnych rodników z organizmu (składnik glutationu), ponadto jest potrzebny przy syntezie białek oraz metabolizmie azotu.

Jednak glutaminian sodu w przeciwieństwie do kwasu glutaminowego tj.naturalnej substancji, to sztucznie pozyskiwane cholerstwo, które w niejednej pipecie było i pod niejednym mikroskopem nos trzymało, bo to chyba najczęściej badana pod kątem szkodliwości substancja ever.

Liczne badania wykazały, że ludzie są 6 razy bardziej podatni na jej szkodliwe działanie niż szczury i inne myszoki, na których przeprowadzono badania.
Biedne gryzonie, które uraczono dawką glutaminianu szlag jasny trafił. Zaaplikowano im pokaźną dawkę, która w efekcie zmieniła ich móżdżki w budyń. Konkretniej rzecz ujmując, doprowadziło to do poważnych uszkodzeń i niedorozwoju.

Ok, badanie zakwalifikowano jako bezwartościowe ponieważ dawka glutaminianu podana gryzoniom (ponoć) miała się nijak do dawki jaką zjada człowiek. Ponadto forma (zastrzyk podskórny) a spożycie w pokarmie podobno również robi różnicę. Anyway, strach się bać. Takie skutki uboczne zwalają z nóg i nie wiem jak Wy, ale ja kicham ten glutaminian nawet w minimalnych dawkach.


“Syndrom chińskiej restauracji”, czyli skutki wcinania E621


Pomimo tego, że wszystkie wykonane badania wzbudzają wiele kontrowersji i pozostawiają więcej znaków zapytania niż odpowiedzi, pewnych jest kilka niepodważalnych faktów.

Glutaminian sodu sprzyja przygarnianiu niechcianych kilogramów, niekorzystnie wpływa na ciśnienie krwi i cały układ krążenia, niszczy wątrobę i nerki, wywołuje problemy z koncentracją, przyczynia się do występowania alergii, zaburzeń mowy i wzroku (uszkodzenia siatkówki oka, nawet utrata wzroku) oraz zespołu jelita drażliwego. Wywołuje efekt ekscytotoksyczny. Co to oznacza? Ano nic innego jak doprowadzanie do występowania nadmiernej ilości kwasu glutaminowego w naszym organizmie, a to powoduje obumieranie komórek nerwowych na skutek nadmiernego ich pobudzenia, zmiany neurologiczne tj. Parkinson, Alzheimer, udar mózgu oraz stwardnienie rozsiane. Co prawda organizm to sprytna bestia i broni naszego mózgu, jednak glutaminian uszkadza tą barierę, zwiększając przepuszczalność szkodliwych substancji.

Podobno większość groźnych objawów jest skutkiem spożywania bardzo dużych dawek, jednak potwierdzono, że glutaminian sodu ma skłonność do kumulowania się w naszym organizmie, a to oznacza wystąpienie sutków ubocznych i uszczerbku na zdrowiu w późniejszym czasie. Ponadto proces starzenia i wiele różnych schorzeń np. cukrzyca czy nadciśnienie, współpracuje z glutaminianem na naszą niekorzyść, zwiększając ryzyko wystąpienia wspominanych wyżej skutków ubocznych.

Zwróćcie proszę uwagę na fakt, że przeprowadzonych zostało wiele badań - nie bez powodu, coś jest na rzeczy - a ostatecznie wciąż ogrom znaków zapytania razi po oczach. A teraz druga kwestia, przemysł spożywczy i rola glutaminianu sodu - jak wiele kasy uciekłoby w eter w momencie zakazania jego stosowania. Przecież znacznie bardziej się opłaca truć ludzi (i tak nas dużo na tym świecie) niż pozwolić paść trupem rynkowi konwencjonalnej żywności.




Pięćdziesiąt twarzy glutaminianu


Glutaminian sodu, czyli E621 lub MSG to podstępna bestia, która czai się na nas pod wieloma różnymi nazwami. Czytając skład kupowanego produktu zwracajcie uwagę i unikajcie poniższych substancji:

  • glutaminian monosodowy
  • diglutaminian magnezu
  • diglutaminian wapnia
  • glutaminian monoamonowy
  • kazeinian sodu
  • kazeinian wapnia
  • zhydrolizowane i hydrolizowane białka
  • zhydrolizowane białka roślinne
  • ekstrakt z białka roślinnego
  • teksturowane proteiny/białko
  • autolizowane drożdże/proteiny drożdżowe/ekstrakt z drożdży

Wzmacniacze smaku nie będące pochodnymi glutaminianu, ale mające te same cechy:

  • kwas guanylowy
  • guanylan disodowy/dipotasowy/wapnia
  • kwas inozynowy
  • inozynian disodowy/dipotasowy/wapnia
  • rybonukleotydy wapnia/disodowe

Czym go zastąpić?


Bez E621 da się żyć, pomimo tego, że przechrzczono go na piąty smak i umami, nie jest smakiem niepowtarzalnym. To chemia sterująca naszymi receptorami. Wystarczy odciąć pępowinę, żeby się uwolnić.

Co zatem w zamian? Odpowiedź chyba prosta :) Zioła, zioła i jeszcze raz zioła! Mieszając przeróżne możemy wydobyć genialne smaki. Nasze kubki smakowe po odstawieniu tego “gluta” dopiero odkryją prawdziwe walory potraw. A Vegetę i inne Warzywka można zrobić homemade :)




Słów kilka na “do widzenia”


I co my zrobimy z tym dziadostwem? Nie wiem jak Wy, ale ja już dawno zamknęłam przed nim drzwi, bo żadna siła i moc sprawcza nie spowoduje, że się polubimy. Stwierdzenie, że glutaminian sodu jest niewinny przedstawianym zarzutom, moim zdaniem jest grubymi nićmi szyte.

wtorek, 12 stycznia 2016

Błonnik - po co, na co i dlaczego

Tak jak każde słowo pisane na tym blogu, tak i ten post nie wskakuje tu z przypadku. Ostatnio notorycznie zderzam się ze światem osób, które uważają, że błonnik to jedynie świetna droga do utraty wagi, na dodatek, w trybie express.

Po co nam ten błonnik? Wbrew temu co sądzi spory procent ludzi, główną jego rolą nie jest wspomaganie odchudzania. To substancja, która w naszym organizmie ma o wiele więcej mądrego do powiedzenia :)





Błonnik to substancja pochodzenia roślinnego mieszcząca się w ścianach komórkowych roślin. Pomimo tego, że jest węglowodanem złożonym, nie stanowi dla nas źródła energii, ponieważ jest składnikiem odpornym na enzymy trawienne i tym samym organizm go nie przyswaja. Niemniej jednak, jest niezbędną częścią prawidłowo zbilansowanej diety, ponieważ to dzięki odpowiedniej ilości błonnika pokarm jest prawidłowo trawiony, a nasze bebechy będą przez lata działać jak funkiel nówka nieśmigana ;)


O co kaman, czyli funkcje błonnika


Ogólnie rzecz ujmując błonnik sprawuje pieczę nad dobrym samopoczuciem naszego przewodu pokarmowego i jelit. Reguluje prawidłowe wydalanie i nie dopuszcza do wtórnego wchłaniania zbędnych produktów przemiany materii. Ponadto, ponieważ pomaga usunąć z organizmu niestrawione resztki jedzenia, oczyszcza tym sposobem organizm z toksyn i wszelkich szkodliwych substancji. Zapewnia uczucie sytości na długi czas po zjedzeniu wartościowego posiłku bogatego w ten składnik.

Błonnik dzieli się na rozpuszczalny w wodzie i nierozpuszczalny w wodzie:


Błonnik rozpuszczalny

  • pomaga utrzymać stabilny poziom glukozy we krwi, ponieważ powoduje wolniejsze uwalnianie cukru do krwiobiegu, tym samym zapobiega nagłym skokom insuliny 
  • spowalnia wchłanianie i wspomaga wydalanie trójglicerydów, zmniejszając tym samym stężenie cholesterolu we krwi
  • wpływa na prawidłowy skład mikroflory jelitowej, ponieważ jest pokarmem dla “dobrych bakterii”, które są lokatorami naszego przewodu pokarmowego i jelit. Bakterie te osłaniają jelita i zapewniają ich prawidłową pracę, chronią przed podrażnieniami, infekcjami i chorobami; stoją na straży prawidłowego pH w jelitach 
  • zwiększa gęstość treści pokarmowej i tym samym reguluje pracę jelit


Błonnik nierozpuszczalny

  • poprawia perystaltykę jelit oraz ich ukrwienie, a to chroni jelita przed chorobami i umożliwia regularne wypróżnianie
  • zwiększa wydzielanie soków trawiennych
  • pobudza do pracy ślinianki i funkcję żucia 
  • trzyma w ryzach żołądkowy kwas solny dzięki czemu przywraca i utrzymuje prawidłowe pH 
  • działa jak taka szczota, która oczyszcza nasze jelita z zalegających frakcji pożywienia, zwiększa objętość treści pokarmowej w jelitach i tym samym reguluje ich pracę


Pamiętajcie, że bez wody ani rusz. Aby błonnik nie szkodził, tylko odwalał w Waszym organizmie kawał dobrej roboty, musicie dbać o jego prawidłowe nawodnienie.





Z czym to się je, czyli kilka informacji praktycznych


Według Światowej Organizacji ds. Zdrowia odpowiednio zbilansowana dieta powinna zawierać 25-40g błonnika. Taka ilość jest gwarancją prawidłowego funkcjonowania układu pokarmowego. Przeciętny Kowalski zjada ponoć ledwo 15-20g.

Tak jak większość rzeczy na tym pięknym świecie, tak i dzienne spożycie błonnika to kwestia indywidualna, uwarunkowana masą ciała, stanem zdrowia itd.
Bez żadnej magii i skomplikowanych działań, możemy obliczyć nasze indywidualne zapotrzebowanie na ten składnik dzieląc masę ciała na dwa. Przykładowo:
osoba ważąca 54kg/2 = 27g błonnika. Proste? Proste :)

Od przybytku głowa nie boli, ale co za dużo to niezdrowo. Warto o tym pamiętać i nie hulać zanadto z dziennym spożyciem błonnika.

Zbyt duże jego aplikowanie upośledza przyswajanie tłuszczu, witamin w nim rozpuszczalnych (A,D,E,K) i związków mineralnych (wapnia, cynku, żelaza i miedzi) przez organizm. Podrażnia jelita i doprowadza do ich niedrożności, może wywołać biegunkę i doprowadzić do odwodnienia organizmu. Przy różnych chorobach i stanach zapalnych żołądka, jelit, trzustki, wrzodów dwunastnicy, zbyt duże spożycie błonnika nie jest wskazane.

Druga strona medalu również niesie ze sobą nieprzyjemne konsekwencje. Zbyt małe spożycie błonnika przyczynia się do powstawania zaparć, chorób cywilizacyjnych tj.miażdżyca, nowotwór jelita grubego, kamica żółciowa, nowotwór sutka u kobiet oraz zapalenie wyrostka robaczkowego, cukrzycy i otyłości; powoduje hemoroidy i polipy jelita grubego, choroby układu krążenia i żylaki odbytu.

Podchodźmy więc do sprawy z głową. Nie zwiększajmy gwałtownie ilości błonnika w diecie suplementami, wierząc, że to magiczny sposób na utratę zbędnych kilogramów. Dbajmy o wartościową dietę i naturalne jego źródła, a wszystko będzie działać jak należy.


Źródła błonnika


Generalnie za jego źródło uznaje się produkty, które zawierają co najmniej 3g błonnika na 100g. Każda roślina (warzywo, owoc, zboże, nasiono) zawiera oba rodzaje błonnika, jednak w różnych proporcjach.




Najlepszym źródłem błonnika nierozpuszczalnego są głównie pełnoziarniste zboża, otręby, orzechy, nasiona, niektóre rośliny strączkowe (fasola, groszek zielony), warzywa włókniste. Natomiast błonnik rozpuszczalny przeważa głównie w świeżych i suszonych owocach oraz warzywach, niektórych roślinach strączkowych (soja, groch), owsie, jęczmieniu, nasionach chia i lnu.

Poniżej mam dla Was listę zdrowych produktów, które cechuje duża ilość błonnika (na 100g produktu).


świeże owoce

Marakuja - 16g
Porzeczki czarne - 7,9g
Porzeczki czerwone - 7,7g
Jeżyny - 7,3g
Maliny - 6,7g
Awokado - 6,7g
Guawa - 5,4g
Agrest - 4,3g

warzywa

Fasola czerwona - 25g
Ciecierzyca - 17g
Fasola biała - 15,7g
Soja - 15,7g
Groch - 15g
Pomidory suszone - 12,3g
Soczewica czerwona - 8,9g
Soczewica zielona - 8g
Chrzan - 7,3g
Koper - 6,1g
Bób - 5,8g
Brukselka - 5,4g
Karczoch - 5,4g
Groszek zielony - 5,5g
Seler korzeń - 4,9g
Botwina - 4,4g
Pietruszka korzeń - 4,9g
Pietruszka liść - 4,2g
Czosnek - 4,1g

owoce suszone

Śliwki - 16g
Brzoskwinie - 14g
Figi - 12,9g
Jabłka - 10,3g

Jagody goji - 10g
Morele - 10g
Daktyle - 8,7g
Gruszka - 7,5g
Rodzynki - 7g
Żurawina - 5g


orzechy i ziarna/nasiona

Ostropest plamisty - 41g
Nasiona chia - 39g
Siemię lniane - 22,3g
Wiórki kokosowe - 21g
Mak - 20,5g
Migdały - 12,9g
Kasztany jadalne - 11,7g
Pistacje - 10,8g
Pestki słonecznika - 10,5g
Orzechy makadamia - 9,3g
Orzechy arachidowe - 9,2g
Sezam - 9,1g
Orzechy brazylijskie - 9g
Orzechy laskowe - 8,9g
Orzechy pekan - 7,6g
Orzechy włoskie - 6,5g
Pestki dyni - 6g

produkty zbożowe i “sypkie/suche”

Kakao surowe (proszek) - 25,5g
Otręby ryżowe - 21g
Otręby owsiane - 15,4g
Amarantus - 15g
Płatki żytnie - 11,5g
Płatki owsiane - 10,6g
Kasza gryczana niepalona - 10g
Ryż brązowy - 8,7g
Kasza jaglana - 8,5g
Kasza jęczmienna perłowa - 6,2
Komosa ryżowa - 5,9g


Krótko na “do widzenia”


Mam nadzieję, że treścią dość lekką i przyjemną oswoiłam Was z błonnikiem i zapoznałam dokładniej z jego misją. Pamiętajcie, że jest niezbędnym składnikiem zdrowej diety, pomocnym kompanem naszych układów pokarmowych, a nie antidotum na nadmiar kilogramów. Owszem wartościowe posiłki, w których błonnik jest wiernym towarzyszem dają uczucie sytości na dłużej, a to może przekładać się na mniejsze spożycie kalorii, trzymanie w ryzach zachciewajek na słodkie lub słone przekąski, co bez wątpienia jest pomocne w trzymaniu czystej diety sprzyjającej naszej sylwetce. Jednak jego rola to znacznie grubsza sprawa. Jakość jedzenia niech zawsze będzie Waszym priorytetem, nie bez powodu mówi się, że jesteśmy tym co jemy ;)